sobota, 14 października 2017

"Chata" William Paul Young



Ostrzegali mnie, nie czytaj, zniechęcali i radzili, ale ja się uparłam. Trzeba było słuchać mądrzejszych, bo przeczytanie Chaty jest niemałym wyzwaniem. O ile początek jest jeszcze do zniesienia, to po otrzymaniu przez głównego bohatera zaproszenia jest po prostu źle.

Young w pierwszej części dość oględnie szkicuje historię rodziny Mackenziego. Ojciec piątki dzieci, były student teologii, prowadzi normalne życie do momentu wyprawy na kemping. Mackenzie wybiera się z trójką najmłodszych na weekend w głuszy. Gdy Kate i Josh wywracają się z kajakiem i ojciec zajęty jest ratowaniem syna, znika najmłodsza dziewczynka. Poszukiwania są bezowocne, córka najpewniej stała się kolejną ofiarą seryjnego porywacza i mordercy, który uprowadził już kilka podobnych dziewczynek, za każdym razem pozostawiając w miejscu zdarzenia spinkę z biedronką. Policja jest bezradna, rodzina wpada w rozpacz. Ten wątek mógłby być o wiele bardziej rozbudowany, autor jednak koncentruje się na innych wydarzeniach.

Kilka lat później Mackenzie znajduje w skrzynce dziwny list - to zaproszenia na weekend do chaty, gdzie znaleziono zakrwawioną sukienkę porwanej dziewczynki. Najbardziej zaskakujący jest jednak adresat listu, którym jest tata. Mackenzie źle wspomina swojego ojca, który maltretował go w dzieciństwie, lecz to nie on wysłał list. Jego żona w ten sposób określa Boga. Ciekawość każe mężczyźnie zdecydować się na tę nietypową podróż. Gdy przybywa na miejsce, zastaje w chacie trzy osoby, uosabiające świętą Trójcę. W dalszej części powieści Young opisuje rozmowy, jakie Mackenzie prowadzi z Bogiem, Jezusem i Duchem świętym. Gdybym czytała tę książkę, zapewne rzuciłabym ją w tym momencie w kąt. Jadąc samochodem nie mogłam jednak wyłączyć audiobooka, więc tym sposobem kontynuowałam lekturę. Dyskusje między członkami Trójcy i Mackenziem były jednak tak nudne i naiwne, że miałam trudności z utrzymaniem koncentracji. 

Reakcje Mackenziego często mnie śmieszyły, kreacja Boga i Ducha świętego zresztą też. Young zadbał o polityczną poprawność oraz o to, by książka zadowoliła każdego czytelnika, niezależnie od rady i miejsca zamieszkania. Zakładam, że czytelnik tej książki musi mieć w sobie gotowość do przyjęcia takich prawd objawionych, a pewnie i głęboką wiarę, choć nie wiem czy w tym ostatnim wypadku rewelacje Younga są do przełknięcia. Dla mnie, w każdym razie, były jednym wielkim bełkotem uwieńczonym naiwnym i na siłę spektakularnym zakończeniem.

Moja ocena: 2/6

William Paul Young, Die Hütte, tł. Thomas Hörden, 301 str., czyt. Johannes Steck, Hörbuch Hamburg 2016.

1 komentarz:

  1. Ja też przeczytałam tą książkę i podeszłam do niej naprawdę poważnie. Ale niestety wielu kwestii w niej wytłumaczonych nie zrozumiałam. Brzmiały one jak takie przysłowiowe "masło maślane"... ja prosty człowiek jestem i niekoniecznie takie metafory do mnie przemawiają. A Mac mnie cały czas denerwował, tym, że wielokrotnie nie ciągnął dalej dyskusji, tylko zadowalał się takimi lakonicznymi odpowiedziami...

    OdpowiedzUsuń